Następnego dnia po obiedzie pogoda nieznacznie się poprawia. Słońce niemrawo wygląda zza chmur, a ziemia, po całodziennym deszczu zaczyna intensywnie parować.
Wybieram się na spacer z myślą o fotografowaniu reniferów w tej nietypowej scenerii. Jednak im bardziej oddalam się od stacji, tym mocniej słońce przebija się przez ławicę chmur, a parowanie i lekka mgiełka ustępują pola przejrzystemu powietrzu. Po drodze spotykam tylko jednego, w kwiecie wieku renifera. Obojętnie spogląda na mnie spode łba, nie przerywając sobie w żuciu jakiegoś zielska. Daję mu święty spokój i ruszam dalej, na pobliski stok, aby poobserwować alczyki.
Tym razem nie zamierzam ich fotografować, ponieważ na dysku mam już ponad sto, w miarę udanych zdjęć tych ptaków. Rozsiadam się wygodnie na dużej skale, aby tylko poprzyglądać się tym małym, pociesznym ptaszkom. Wydają się wyjątkowo nerwowe. Cały czas kręcą główkami, to w lewo, to w prawo. Co parę chwil jeden z nich ląduje na czubku skały i brutalnie spycha swoich pobratymców. Niskie już słońce zaczyna ładnie podświetlać skrzydła ptaszków, więc nie mogę się powstrzymać przed wyciągnięciem aparatu. Przelatujące raz po raz mewy blade powodują, że co chwila setki ptaków podrywają się z wrzaskiem i niczym szarańcza zaczynają latać wkoło. Jest ich tak wiele, że momentami tworzą wręcz jednolitą, czarna plamę na tle ośnieżonych gór. Robi się zimno, czas wracać do bazy i coś przekąsić.
W stacji niemiła wiadomość – statek na pewno nie przypłynie po nas w terminie i teraz tylko cudem możemy dostać się na samolot do Longyearbyen. Zapewne trzeba będzie pomyśleć o innej możliwości powrotu.
Przed północą słońce ciepłymi promieniami oblewa budynki stacji i najbliższą okolicę. Szybko zapominam o problemach związanych z powrotem i ile sił w nogach pędzę nad zatokę. Praktycznie co krok jest jakiś ciekawy kadr. Niskie ciemne chmury, kontrastowo przebijające się słońce malowniczo oświetlające góry i lód, setki lodowych kawałków wypełniające cały fiord, a gdzieniegdzie stadka ptaków. A to para mew bladych, a to samotna rybitwa polująca na wodne stworzenia, a dalej gromadki miejscowych kaczek – edredonów. Najciekawsze jest to, że samice zostały pozostawione przez swoich ukochanych i samotnie wysiadują jajka. Ich drugie połówki – biało upierzone samce – urządziły sobie spotkanie wyłącznie w męskim gronie. Całymi stadami siedzą na krawędzi lodu i głośno kwaczą o ważnych kaczych sprawach. Czyżby jakaś impreza? Może zbiorowe pępkowe? W krótkim czasie wypstrykuję 1,5 rolki Velvii. Jest po prostu cudownie.
Ostatnio spodobał mi się film https://cyfrowa.tvp.pl/video/podroze-w-nieznane,spicbergen,60779904
Wow, super! Lubię oglądać takie nagrania sprzed lat.
Dziękuję 😉