27 czerwca 2006
Kolejnego dnia w fiordzie zator. Gdzieś w południowo-wschodniej części Svalbardu pod wpływem ciepła i wiatru oberwał się wielki kawał morskiego lodu, a potem wiatry oraz prąd zatokowy Golfsztrom zapędziły go w okolice fiordu Hornsund. Pojawia się szansa zobaczenia i sfotografowania fok. Może też trafić się mors lub król Arktyki – niedźwiedź, dryfujący na oberwanym kawałku lodu.
Szybka decyzja – płyniemy na otwarte morze, tuż pod wielkie tafle paku lodowego. Jednak od decyzji do jej realizacji daleka droga. Przy brzegu mnóstwo grud lodowych. Wodowanie pontonu nie jest łatwe. Znosimy go i siłą wpychamy na lód. Koledzy wchodzą po pas do wody, zaś ja zostaję wytypowany do zrobienia krótkiej sesji zdjęciowej. Potem zaczyna się przepychanka z prawie tonowymi bryłami lodu. Uff, udaje się. Wypływamy z zatoki i kierujemy się na otwarte Morze Grenlandzkie.
W miarę krótkim czasie dopływamy do nieregularnego pasa lodu, który ciągnie się aż po sam horyzont. Intensywnie niebieski kolor niektórych brył lodowych i wody wokół nich przywodzi na myśl, że jesteśmy gdzieś nad jakimś ciepłym morzem. I tylko temperatura jakoś tak nie pasuje do tej wydumanej scenerii. Pływamy korytarzami pomiędzy wielkimi kawałami lodu. Niestety, fok ani innych morskich zwierzaków nie widać. Po kilku godzinach bezczynnego siedzenia w pontonie zaczynamy sztywnieć z zimna. Mateusz dla rozgrzewki przewozi nas na pełnym gazie po wzburzonych falach morskich. Na wszelki wypadek mocniej trzymam się linek. Od razu robi się cieplej. Bardzo żałuję, że pogoda nie dopisuje, bo ciągnąca się po horyzont kra robi na mnie duże wrażenie.